Z okazji zbliżającego się Końca Świata, prezentujemy wybrane "fantastyczne" apokalipsy, by odpowiednio się przygotować do tego, co nas czeka.
Ostatnie dwie dekady to okres wzmożonej aktywności apokaliptycznych przepowiedni. Przełom wieków uświadomił nam jak bardzo żywotny jest w naszej kulturze motyw końca świata – gdy tylko coś pójdzie nie tak i Janowe proroctwo się nie spełni, pojawia się kolejny termin wieszczący niechybną zgubę rodzajowi ludzkiemu. "Ruchomość" końca świata, jego siła oddziaływania na zbiorową wyobraźnię i wizualna plastyczność, uczyniły apokalipsę jednym z najchętniej podejmowanych przez twórców popkultury motywów, a do perfekcji opis dni ostatecznych opanowali autorzy X muzy.
Zagłada z kosmosu
Arthur C. Clarke powiedział kiedyś, że "Są tylko dwie możliwości: albo jesteśmy sami we Wszechświecie, albo nie. Obie są równie przerażające". Przyglądając się jednak współczesnym dokonaniom Hollywood, opcja druga wydaje się nieco bardziej niepokojąca. Dziesiątki razy Obcy najeżdżali naszą planetę, zarówno w celu zdobycia ziemskich zasobów, jak też zaspokojenia starej dobrej żądzy destrukcji i podporządkowania sobie słabszych. Na szczęście mamy Amerykanów, którzy w imię całej rasy ludzkiej odsyłali kosmiczne kreatury tam, gdzie ich miejsce. Do najbardziej spektakularnych obrazów przedstawiających zagładę z kosmosu zaliczyć można "Dzień Niepodległości" (1996) Rolanda Emmericha czy "Wojna światów" (2005) Stevena Spielberga. O pozaziemskim zagrożeniu przypomnieli nam też ostatnio twórcy filmów "Battle: Los Angeles" (2011) i "Skyline" (2010). Niestety, po seansie dzieł tego typu, oprócz zachwytu nad stroną wizualną filmów, nie pozostaje już nic. Może jedynie niesmak wywołany nadmiernym patosem i pytanie: "jakim cudem kolejny raz udało nam się wygrać z bardziej inteligentnym i rozwiniętym technologicznie przeciwnikiem?"
Robo-kalipsa
Równie ciekawie prezentują się końce świata serwowane ludziom przez ich mechanicznych potomków (tak naprawdę jednak, powyższą kategorię można by nazwać zagładą na własne życzenie). Tak jak niewolnicy buntowali się przeciw swoim panom, tak w wizjach hollywoodzkich autorów, przedstawiciele robociej rasy obracają się przeciw twórcom. A biorąc pod uwagę fakt, iż wątłe ludzkie białkowe ciało nijak ma się do siły stalowych "lśniących" maszyn, zagłada będzie bolesna. Apokalipsę mechanicznych ludzi przedstawił chociażby James Cameron w pierwszej i drugiej części "Terminatora" (1984 i 1991). W obu filmach wizja apokalipsy była jednak majaczącą gdzieś w oddali potencjalnością, która znalazła swój pełny wymiar w części trzeciej "Buncie maszyn" (2003) w reż. Jonathana Mostowa. Później motyw buntu sztucznych ludzi wykorzystali Wachowscy w kultowym "Matriksie" (1999). Jednak i tutaj Dzień Sądu pozostaje obecny jedynie w dialogach. Jego genezę i przebieg opisuje za to seria animacji osadzonych w świecie Macierzy, składających się na cykl "Animatrix" (2003). Co istotne, to ludzkość w tym wypadku odrzuciła oferowaną przez Maszyny możliwość "międzygatunkowego" pokoju.
Gniew Matki natury
Zgodnie z teorią Gai, nasza planeta to jeden ogromny organizm dążący do utrzymania homeostazy. Toteż, gdy ludzka "zaraza" nadmiernie się rozpanoszy, niszcząc swoją żywicielkę, ta, dla równowagi, zsyła na homo sapiens klęski żywiołowe. Powodem gniewu przyrody może być np. degradacja środowiska naturalnego. W filmie "Pojutrze" (2004), wspomniany wcześniej spec od efektownej demolki amerykańskich miast, Rolland Emmerich, zsyła na mieszkańców Ziemi drugą epokę lodowcową, poprzedzoną serią kataklizmów o niespotykanej skali. Kilka lat później w katastroficznym obrazie "2012" (2009) ten sam reżyser roztacza nad naszą planetą własną wizję apokalipsy związanej z proroctwem Majów. Film jest współczesną realizacją motywu wielkiego potopu, który przetrwają jedynie ludzie umieszczeni na arce (w tym wypadku – na kilku arkach, na które biletem wstępu był raczej zasobny portfel niż czyste sumienie). Co ciekawe, Emmerich w swoich apokaliptycznych wizjach zawsze daje ludzkości drugą szansę – nie może być odkupienia bez uprzedniej katastrofy.
Apokaliptyczny mix
Na styku kategorii "kosmicznej" i "naturalnej" można umieścić kultowy już obraz Michaela Baya "Armagedon" (1998). Mimo niedorzeczności pomysłu, polegającego na wylądowaniu na zagrażającej Ziemi asteroidzie, wykonania odwiertu i rozsadzenia jej od środka, film od wielu lat niezmiennie wzrusza i bawi, a świetnie dobrana obsada rekompensuje sporą dawkę amerykańskiego patosu.
Obecnie renesans przeżywają jednak apokalipsy chemiczne, czyli te, które opisują zagładę w wyniku laboratoryjnego fiaska, skutkującego najczęściej uwolnieniem śmiercionośnego wirusa. Scenariusz taki zaserwował nam chociażby Danny Boyle w filmie "28 dni później" (2002) Stąd już niedaleko do nurtu "zombie-apokalipsy", w którym znalazły się obrazy takie jak "Noc żywych trupów" (1968), seria "Resident Evil", czy rewelacyjny amerykański serial "The Walking Dead", emitowany od 2010 roku.
Pozostając w sferze wpływów współczesnych seriali, specyficzny rodzaj apokalipsy zasygnalizowany został także w "Grze o tron" – serialu produkcji HBO stanowiącego udaną adaptację bestsellerowej sagi "Pieśni Lodu i Ognia" autorstwa Georga R. R. Martina. Zbliżający się koniec świata zapowiadają nie tylko nadciągający z Północy Inni. Apokalipsa ma tutaj także wymiar metaforyczny i oznacza kres pewnego etosu i konieczność szybkiego dorastania do okrutnych czasów.
Piotr Przytuła