24.04.2012

Seks w mundurze SS. Przed premierą "Iron Sky"


Już w piątek w kinach pojawi się fiński i kontrowersyjny "Iron Sky". Motyw nazistów w filmie jednak ciągnie się od lat. Nazistowska tematyka była wykorzystywana zarówno w poważnych i niezwykle kontrowersyjnych produkcjach, jak i w tanim kinie "nazi exploitation". Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej. Artykuł przeznaczony jest dla dojrzałego czytelnika (+18).

Wchodzące praktycznie za chwilę do kin "Iron Sky" jest tylko kolejnym krokiem w ciągnącym się od lat flircie kina nie do końca poważnego z tematyką nazistowską. W 1975 roku do dystrybucji weszły dwa filmy poruszające tematykę dwudziestowiecznych totalitaryzmów w kontekście seksualności. To bardzo zaskakująca zbieżność. Z jednej strony – poważny film Piera Paolo Passoliniego "Salo, czyli 120 dni Sodomy". Z drugiej – "Ilsa – wilczyca SS", sztandarowy przykład gatunku nazi exploitation/women-in-prison.

"Salo" to jeden z najcięższych filmów, jakie nakręcił człowiek. Passolini w przemowie umieszczonej przed napisami anglojęzycznego wydania tłumaczy, że celem jego odwołania się do pisarstwa de Sade’a było pragnienie zaprezentowania mocnej metafory dla nazistowskich i faszystowskich zbrodni. Ograniczonym kosmosem tej metafory jest włoska willa, w której grupa wysoko postawionych mężczyzn w faszystowskich Włoszech  zamyka nastoletnie dziewczyny i chłopaków, by w nieskrępowanej atmosferze znęcać się nad nimi, realizując najbardziej wyszukane perwersje.


Z kolei "Ilsa – wilczyca SS" to historia tytułowej zarządczyni obozu jenieckiego. W roli głównej występuje kultowa aktorka kina exploitation, obdarzona nie lada biustem showgirl z Las Vegas, Dyanne Thorne. Bohaterka w swoim obozie prowadzi badania nad szeroko pojmowaną fizjologią człowieka – z jednej strony sprawdza odporność ludzkiego organizmu na zmiany temperatur, próbując dowieść wyższości kobiet nad mężczyznami, zaś z drugiej – zajmuje się seksem, źródłami erotycznej przyjemności. W międzyczasie szuka wśród więźniów idealnego kochanka, który będzie w stanie zadowalać jej wygórowane żądze.

Po co seks?

Oba filmy ogniskują się wokół tematu seksualności, ale w dwóch różnych celach i z użyciem różnych środków wyrazu. W "Salo" poprzez brutalny, wręcz gwałcicielski erotyzm pokazywane jest zezwierzęcenie faszyzmu/nazizmu, praktyki uprzedmiotawiania wrogów oraz antyhumanistyczna ideologia. Przekraczanie granic perwersji ma wymiar antyreligijny – stanowi metonimię zarzucania przez samozwańczych nadludzi wszelkich ograniczeń wynikających z chrześcijaństwa i przesuwania do sfery transcendencji, na ich miejsce, wartości żądzy i władzy. Z kolei celem "Ilsy" wydaje się wywoływanie niezdrowego podniecenia, podgrzanego odwołaniami do kultu nazistowskiego munduru, aby w poincie skarcić widza (choć raczej delikatnie) za przyjęcie tak bluźnierczych bodźców – Ilsa, uosobienie wyuzdanej brutalności i perwersji, zostaje ukarana. Film jest przy okazji aluzją do historii nazistowskich zbrodniarek wojennych, takich jak Ilsa Koch czy Irma Grese.


W latach siedemdziesiątych i końcówce sześćdziesiątych do dystrybucji trafiały też z jednej strony włoski "Nocny Portier" (1974) – historia odżywającego poza obozem romansu SS-manna z byłą żydowską więźniarką, którzy już po wojnie dobrowolnie powracają do swoich sado-masochistycznych praktyk seksualnych; z drugiej – "Love Camp 7" (1969), sensacyjna historia przenikających do obozu alianckich agentek. Ich zadaniem jest nawiązanie kontaktu z przetrzymywaną w nim naukowczynią, której wiedza ma przysłużyć się konstrukcji alianckiego silnika odrzutowego. Więźniarki pokazanego w tym filmie obozu są wykorzystywane jako seksualne zabawki zarządców, którzy gwałcą je i biczują. Finał, podobnie jak w "Ilsie", skąpany zostaje w nazistowskiej krwi – Alianci "przywracają porządek", karząc hitlerowców za ich występki.

Dwutorowa narracja na temat seksualności nazizmu toczyła się wówczas równolegle po torach ambitnego kina europejskiego i amerykańskiego exploitation. Pierwszy nurt starał się zrozumieć nazistowskie zbrodnie, drugi – podsuwać widzom podniecające, ale jednocześnie dydaktyczne historie z morałami.

Nazi nieumarły jak każdy inny potwór

Ciekawą alternatywą dla takiego traktowania nazizmu jako tematu filmowego jest to, które prezentują twórcy norweskiego "Zombie SS".


To prosty horror komediowy o młodzieży, która zrywa się ze smyczy dorosłych do domku na odludziu i spotyka zło. Podobnie jak w "Krzyku", bohaterowie wydają się obeznani z klasyką gatunku – powołują się choćby na kultowe filmy Sama Raimiego. Ich przeciwnikiem okazuje się oddział nazistowskich nieumarłych, nie spełniających jednak kryteriów pozwalających na nazywanie ich zombie – nie jedzą ludzkiego mięsa, nie są bezmyślni, nie ma ich mrowie. Działają jak przygłupy, ale jednak zachowują się ludzko – chociażby słuchają rozkazów dowódcy.

 W tym filmie siłą, która wyciąga zamarzniętych w górach hitlerowców spod lodu jest żądza zemsty za własną śmierć w męczarniach i szabrowania złota pochowanego po norweskich domach. Temat erotyzmu powraca w sposób charakterystyczny dla slasherów – pierwszymi ofiarami nieumarłych nazistów padają ci, którzy oddają się grzesznym przecież uciechom pozamałżeńskiego seksu.

Nie ma tu nawet płytkiej, niczym w kinie exploitation z lat siedemdziesiątych, eksploracji tematu nazistowskiego. Mundur hitlerowca stanowi tylko uzasadnienie dla historycznego zakorzenienia przeciwstawionego bohaterom zła. Podobną rolę pełni w "Martwym złu" okultyzm.


W którą stronę pójdzie wchodzące właśnie do kin "Iron Sky"? Czy posili się o próbę analizy albo dostarczenia artystycznej metafory, czy dla jego twórców nazista będzie tylko inkarnacją wielkiego zła, tyle że, tym razem, kosmicznego? Że zastąpi wrogich kosmitów? Kusi, żeby zgadywać. W końcu po co na plakacie slogan "We come in peace"? Ale dajmy im szansę na zaskoczenie.

Jarosław Kopeć