7.10.2013

[recenzja] "Grawitacja" zadaje nokautujący cios!

Już od piątku w kinach, oficjalnie zadebiutuje "Grawitacja" od Alfonso Cuarona, jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów science-fiction tego roku. Czy obraz spełnia pokładane w nim nadzieje? Zapraszamy do naszej recenzji!

Nie wiem, dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej. "Gwiezdne Wojny" po prostu olały temat, "Battlestar Galactica" zastosował uproszczenie (nie tylko tu zresztą), a sprawa jest przecież dla nas tak abstrakcyjna, że aż prosi się o ciekawe wykorzystanie. Mało tego – już sam brak rozchodzenia się dźwięku w próżni, bo o tym zjawisku mowa – jest idealnym motywem przewodnim. Mimo to, dopiero w "Grawitacja" udowadnia, że dzięki temu właśnie motywowi da się zrobić fantastyczny film z zaledwie garstką "klasycznych" efektów specjalnych.

©WarnerBros.

"Grawitacja" jest filmem o brakach: o braku tytułowej sile przyciągania i tym, jak zabójczy może on być w kosmosie; o braku dźwięku i wszechobecnej ciszy (o kolejnych niebezpieczeństwach nie wspominając); o braku tlenu, którego na Ziemi mamy pod dostatkiem; i wreszcie – o braku drugiego człowieka, choć gdzieś tam, obok nas, są ich miliardy. To wszystko, z monumentalną Niebieską Planetą w tle, a w moim przypadku – także na ekranie kina IMAX – zrobiło na mnie niepowtarzalne wrażenie.

Fabuła nie jest tym, co w "Grawitacji" najważniejsze. Tak naprawdę to kolejna historia o (nie)chęci powrotu do domu wbrew piętrzącym się przeciwnościom. To owe przeciwności grają w obrazie główną rolę i sprawiają, że widz raz na kilka minut przyłapuje się na wstrzymanym oddechu – to doprawdy zaskakujące, jak umiejętnie manipulując ciszą i wydarzeniami na ekranie można sprawić, że film trzyma w napięciu lepiej niż najmroczniejszy horror.

©WarnerBros.

Swoje robią też kreacje aktorskie – zarówno Bullock, jak i Clooney odgrywają co prawda postacie, które widzieliśmy już tysiące razy, jednak dzięki tej rutynie ich role wypadają bardzo wiarygodnie; czasem można by pomyśleć, że ogląda się film dokumentalny.

Wreszcie – praca kamery. Ta jest po prostu genialna, a w połączeniu z wielkim ekranem skłoniła mnie do tego, by poważnie zastanowić się, czy na film nie iść po raz drugi jeszcze w tym tygodniu. Obraz Ziemi skontrastowany z mikrymi plamkami stacji kosmicznych, czy jeszcze bardziej maciupeńkimi kosmonautami, zawieszonymi w przestrzeni kosmicznej sprawia, że człowiek momentalnie nabiera pokory...

…A także znów zaczyna marzyć o zostaniu kosmonautą, kiedy "będzie już duży". Nawet pomimo licznych niebezpieczeństw czekających na takich śmiałków.

©WarnerBros.

Czy "Grawitacja" ma wady? Nie specjalnie. Zbytnia teatralność niektórych kwestii Bullock jest do zniesienia – gdyby grała "oszczędniej", film mógłby stracić sporo ze swojej magii i przekazu. Ten ostatni zresztą nie wciska nam się do głów na siłę. Widzowie mniej zainteresowani wymową, a bardziej warstwą wizualną na pewno nie będą czuć się jak na kazaniu. Myślę nawet, że symbolika kilku scen przesączy się nawet przez najtwardszy pancerz emocjonalny.

Jeśli do tej pory się zastanawialiście, nie musicie robić tego dłużej. Rok 2013 jest naprawdę mocny filmowo, a "Grawitacja" zadaje konkurencji niemal nokautujący cios. Na mojej tegorocznej liście s-f zdecydowanie plasuje się na pierwszym miejscu, choć jeszcze tydzień temu była na nim "Niepamięć". Bardzo zdecydowanie polecam.



Piotr Brewczyński