Dziś w kinach debiutuje komedia z apokalipsą w tle zatytułowana po prostu "To już jest koniec". Zapraszamy do naszej recenzji.
Niecierpliwym napiszę krótko: "To już jest" koniec wpisuje się w ciąg tegorocznych niespodzianek kinowych. Po "Sztandze i cashu", a następnie "Riddicku" to kolejna produkcja, po której nie spodziewałem się wiele, zwłaszcza że dosłownie kilka dni wcześniej widziałem zwiastun. To także jeden z tych filmów, gdzie – jak się wydaje – trailer jest zrobiony właśnie po to, by potem widza totalnie zaskoczyć. Jak to, spytacie?
Od początku: mamy Setha Rogena, Jamesa Franco i paru innych młodych aktorów, których co i rusz widujemy w różnych hollywoodzkich produkcjach. Owi aktorzy spotykają się na imprezie, która – jak łatwo się domyślić po tytule filmu – będzie ich ostatnią na tym łez padole (o czym, rzecz jasna, nie widzą). Co jednak najciekawsze (i co zwiastun ujawniał bardzo oszczędnie), wszyscy wspomniani odtwórcy głównych ról grają... samych siebie.
![]() |
©SonyPictures |
Tak – to jest zdecydowanie powiew świeżości. Mamy więc wspomnianych dwóch pierwszych typów, a do peletonu dołączają (pozwólcie, że zastosuję własną kolejność i pominę mniej jaskrawe osobowości) m.in.: Emma Watson, Rihanna (!), Michael Sera (świetna, a zarazem głupia jak kalafior kreacja) czy Channing Tatuum, który – cóż... Tego zdradzić nie mogę, ale prawdopodobnie popuścicie, kiedy pojawi się na ekranie.
Cholernie mocnym atutem "To już jest koniec" są dialogi. Mimo niezbyt wysokiego poziomu zastosowanych żartów (tematyka analno-fekalna pojawia się dość często, ale jest to do zniesienia), film wygrał moje serce ogromnym dystansem, jaki mają do siebie wszyscy w nim grający. Większość z nich sportretowana jest jako totalne tępaki, imbecyle i głąby, niemniej ostrze ich ripost zazwyczaj rani głęboko i do żywego. Dawno nie słyszałem, żeby tylu ludzi na sali nie mogło przestać się śmiać.
![]() | |
|
Co do samej fabuły... Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że nie ona jest tu najważniejsza. To właściwie pretekst do tego, by porobić sobie jaja z przemysłu filmowego w USA, a także – o czym jestem przekonany – stworzyć film, o którym każdy z zatrudnionych aktorów skrycie marzył od wielu, wielu lat. Tylko dla formalności powiem, że główną osią zdarzeń jest tytułowy Koniec, a dokładniej stuprocentowa i oryginalna Apokalipsa wg Św. Jana, razem z promieniami boskiego światła, bestiami z piekła rodem (z obowiązkowymi wielkimi penisami) i Ziemią stojącą w ogniu. Kto by pomyślał, że to może być recepta na sukces...
Jeśli więc najdzie Was ochota na lekką rozrywkę połączoną z totalną rozwałką, a także nie chorujecie na żadną z chorób okładu oddechowego (długi śmiech może Wam zaszkodzić), możecie śmiało skoczyć do kina. Nie dowiecie się niczego nowego - może poza tym, że w dzisiejszych czasach można właściwie zrobić film o niczym, ale trzeba mieć dość specyficzny umysł, by dokonać tego tak sprawnie i z tak dobrym efektem.
Piotr Brewczyński