Od dzisiaj w kinach superprodukcja od Walta Disneya zatytułowana "Oz: Wielki i Potężny". Zapraszamy do naszej recenzji.
Wybierając się do kina na najnowszą superprodukcję studia Walta Disneya spodziewałem się czegoś w stylu burtonowskiej "Alicji w Krainie Czarów", może tylko odrobinę mniej mrocznego. W końcu sama "Alicja…" w formie książkowej również była opowieścią dla dzieci, choć – przyznam – napisaną tak, jakby autor przed każdym popełnionym zdaniem brał solidną porcję kwasu.
Pomysł nakręcenia filmowego prequela znanej wszystkim powieści "Czarnoksiężnik z Krainy Oz" aż sam się prosił. W książce autorstwa L. Franka Bauma poznajemy tytułowego Czarnoksiężnika, kiedy jest on już zasuszonym staruszkiem, tęskniącym za życiem w cyrku. Pojawienie się Dorotki staje się dla niego pretekstem do powzięcia ostatniego wysiłku na porzuconej wcześniej drodze do wyrwania się z magicznej krainy.
Co jednak działo się wcześniej? Z książki wiemy, że Oz trafił do "swojej" krainy z zewnątrz, podobnie jak Dorotka. Poznajemy też jego wrogów, w tym Złą Czarownicę z Zachodu, na którą wiekowy sztukmistrz "szczuje" Dorotkę i jej towarzyszy, mamiąc ich obietnicą powrotu do domu. Jednak historia kryjąca się za tym antagonizmem, jak i reszta przeszłości Oza, pozostaje dla czytelnika zagadką. I powiem szczerze, że nieco dziwnym wydaje mi się fakt, że ktoś dopiero teraz wpadł na pomysł "dopisania" początku tej historii.
Od strony merytorycznej trudno "Ozowi" cokolwiek zarzucić. W filmie pojawiają się wszyscy bohaterowie, którzy pojawić się powinni, jak również kilku nowych, doskonale wpisujących się w konwencję nakreśloną przez oryginalnego twórcę uniwersum. Zarysowane historia jest zgodna z ogólnie pojętymi regułami baśniowej opowieści, to jest – pomimo pewnej naiwności i przerysowań trzyma się kupy, doskonale uzupełniając historię z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz" (są też skrzydlate małpy). Do tego dochodzą przepiękne wręcz scenerie, feeria efektów specjalnych (nie zabrakło nawet eksplozji) oraz doskonała obsada aktorska, na czele z Jamesem Franco czy urodziwą Milą Kunis.
Zabrakło jednak jednej, być może nieobowiązkowej, ale dość ważnej rzeczy. Mianowicie, film jest praktycznie w ogóle nieprzystosowany do oglądania przez widzów dorosłych. O ile burtonowska "Alicja…" nie była raczej filmem dla dzieci, o tyle "Oz" to produkcja wyraźnie skierowana do młodej widowni. Całości efektu dopełnia polski dubbing – z całego serca odradzam seanse z podkładanym głosem, bowiem ilość uderzeń ręką we własne czoło może sprawić, że wyjdziecie z kina z bolącą głową.
Najprościej mówiąc, "Oz. Wielki i potężny" to taka widowiskowa "baja" w pełnym tego słowa znaczeniu. Dzieciaki będą zachwycone i jestem przekonany, że wyjdą z filmu roześmiane jak po dawce tlenku diazotu. Co zaś tyczy się dorosłych, to pozostaje im tylko warstwa wizualna oraz sam czarno-biały początek filmu, z wartymi osobnej wzmianki napisami początkowymi na czele (dosłownie). Jeśli więc oczekiwaliście czegoś na miarę deppowskiego kapelusznika zanurzonego w świecie przepasanym drogą z żółtej kostki, pomyślcie dwa razy zanim wybierzecie się do kina. No chyba, że macie młodsze rodzeństwo.
Piotr Brewczyński