Marcin Zwierzchowski, dziennikarz Nowej Fantastyki odpowiedzialny za wybór opowiadań zagranicznych w czasopiśmie, a także recenzent i redaktor prowadzący dział literatury fantastycznej w wydawnictwie Prószyński i S-ka, opowiada o tym co ciekawego pojawiło się w maju na rynku książkowym i na co warto zwrócić uwagę.
Najważniejszą fantastyczną premierą minionego miesiąca była wydana przez Amber powieść "Player One" autorstwa Ernesta Cline’a, która w Stanach narobiła sporo zamieszania. Zarówno Amazon, jak i sieć księgarska Barnes & Noble okrzyknęły najlepszą książką SF 2011 roku, w głosowaniu portalu Goodreads uplasowała się z kolei na drugim miejscu, tuż za "Dallas ‘63" Stephena Kinga. I tak jak w tym ostatnim przypadku mechanizm wyboru był jasny, tak zagadką pozostają kryteria, wedle których swój typ podały dwie księgarnie.
Lektura powieści nie pomaga w rozwiązaniu wątpliwości, ponieważ jak na najlepszą książkę minionego roku, jest zaskakująco słaba. Wciąga, to oddam autorowi, poza tym jednak jest to Biblia dla geeków, a raczej superhipermegazordogeeków, którzy do tego są maniakami popkultury lat 80. ubiegłego wieku.
W skrócie: wszystko się walnęło. Stany Zjednoczone trafił szlag – bieda, zanieczyszczenie środowiska i przeludnienie. Na szczęście pewien maniak gier komputerowych, John Halliday stworzył OASIS, czyli idealną wirtualną rzeczywistość. Wkrótce cały świat spędzał w niej większość życia, zapominając o doczesnych trwogach. Gdy twórca odszedł do Krainy Wiecznych Łowów, uaktywnił się jego testament – w myśl dokumentu cały majątek, a więc setki miliardów dolarów, przypadną temu, kto rozwiąże trzy wymyślone przez Hallidaya zagadki. Przez długi czas nikomu nie udało się nawet rozgryźć pierwszej, aż pewnego dnia udało się to pewnemu nastolatkowi. No i się zaczęło.

Problem w tym, że poziom szczegółowości nawiązań i skomplikowania zagadek twórcy OASIS praktycznie uniemożliwia czytelnikowi branie udziału w grze. Możemy tylko obserwować bohaterów, samemu pozostając bez szans na wpadnięcie na jakikolwiek trop. Cline, autor scenariusza do filmu
"Fanboys", chciał – tak jak Halliday – by świat zaraził się jego pasją. Spoko. Z tym że niewiele różni się to od pasji entomologa obserwującego cykl rozwojowy małego żuczka w puszczy Amazońskiej – gdy zacznie gadać, mało kto będzie w stanie go zrozumieć.

W maju głośna była także premiera zbioru opowiadań Jonathana Carrolla, głównie ze względu wizyty autora w Polsce, mnie jednak nieszczególnie ciągnęło do lektury. Postanowiłem poczekać na recenzję Kuby, a więc naczelnego Nowej Fantastyki. Ten dał
"Kobiecie, która wyszła za chmurę" 4/6 i napisał:
niektóre teksty wyglądają niby drafty powieści. Może szkoda, że nie stały się powieściami. Cóż, zawsze można powiedzieć, że Carroll oszczędził nam czasu, zamieniając błyskotliwe pomysły w opowiadania i podkreślał, że to raczej proza kobieca. Czyli nie dla mnie. Pozytywnym zaskoczeniem były z kolei
"Zaginione wrota" Orsona Scotta Carda – można by się spodziewać, że po tylu latach i napisanych książkach autor
"Gry Endera" się wypalił. A tu zonk – świeży, ciekawie zrealizowany pomysł, w myśl którego niegdysiejsi bogowie zostali uwięzieni w naszym świecie w wyniku psikusa Lokiego, a w kilkanaście stuleci po tych wydarzeniach na świat przychodzi nowy mag wrót, Danny, zmieniając równowagę sił. Dobrze napisana i pełna smaczków w postaci odwołań do mitów i legend powieść z zacięciem młodzieżowym.

Z pozycji, których przeczytać nie zdążyłem, a które zapowiadają się nad wyraz ciekawie, na pierwszym miejscu należałoby wskazać wznowienie
"Finowarskiego gobelinu" Guya Gavriela Kaya – ponad 1300 stron fantasy pierwszej klasy, przynajmniej według Jacka Dukaja, który naście lat temu recenzował trylogię dla "Nowej Fantastyki". Wcześniej jakoś się nie złożyło, teraz na pewno nadrobię zaległości w klasyce.

Najpierw jednak sięgnę po niezwykle intrygującą
"Smutną historię braci Grossbrat" Jessego Bullingtona. Chwalona przez serwis Fantasy Book Critic, z niezłymi ocenami na Amazonie, no i chwalona przez Andrzeja Miszkurkę, który potrafi wyławiać wyjątkowo ciekawe pozycje. Później może skuszę się na
"Siedem Pieśni" T.A. Barrona, a więc kontynuację
"Nieznanych lat" – historii młodości maga Merlina. Tom pierwszy był całkiem ciekawy, Warner Bros. zakupił prawa i planuje zastąpić tym cyklem Harry’ego Pottera, nie jestem jednak przekonany. Rewelacyjne powieści to to nie są. Dla fanów mitologii celtyckiej.

Korci mnie, żeby sięgnąć po
"Władcę wilków" Juraja Červenáka i samemu przekonać się, ile prawdy jest w przydomku o "słowacki Sapkowski". Miroslaw Zamboch mnie zawiódł, więc chyba jednak poczekam na recenzje. Nie wiem też, czy wrócić do Komudy. Rozstałem się z tym autorem po lekturze
"Diabła łańcuckiego", nie dlatego jednak, że był zły – wręcz przeciwnie. Po przeczytaniu kilku praktycznie identycznych książek tego autora, wreszcie trafiłem na powieść naprawdę rewelacyjną. I uznałem, że lepiej już nie będzie, nie ma więc co dalej zagłębiać się w ten temat. Premiera
"Banity" byłaby dobrą okazją do przekonania się, czy miałem rację, razi mnie jednak trochę to ciągłe trwanie w tej samej estetyce.
Chyba jednak zamiast wolę "Popatrz na ptaszka", a więc zbiór opowiadań Kurta Vonneguta. Klasyka, aż wstyd nie znać.
Marcin Zwierzchowski