17.12.2013

[BBFF] "Łowca Zombie" tak zły, że aż dobry!

Zapraszamy do recenzji szalonego filmu zatytułowanego "Łowca Zombie", który mieliśmy okazję zobaczyć na pierwszej edycji festiwalu Black Bear Filmfestu. Bój się dobrze!

Gdy na świecie niesamowitą popularność zdobywa nowy narkotyk nikt nie spodziewa się, że to wcale nie najgorsza rzecz, jaka spotka ludzkość. Już pierwsze sceny „Łowcy zombie” ukazują, że zażywanie tej niedozwolonej substancji może mieć jeszcze jeden skutek uboczny: narkomani przeradzają się w bezmyślne, gnijące tu i tam, wiecznie głodne istoty. Jednym słowem: zombie. Od swych braci i sióstr z innych filmów różnią się głównie tym, że broczą i wybuchają różowiutką posoką, identyczną z kolorem rozpuszczonego narkotyku.

Po tym krótkim wstępie następuje szybki przeskok na linii czasowej, gdzie poznajemy tytułowego łowcę. Grane przez Martina Coppinga indywiduum ma wszystkie typowe cechy twardziela: skomplikowaną przeszłość, skórzaną kurtkę, czarną furę, kamienny wyraz twarzy i niezwykle rozwinięte zdolności dialogowe przejawiające się przede wszystkim pomrukami, półsłówkami oraz pojawiającymi się od czasu do czasu bon motami, których określenie mianem suchara byłoby krzywdzące dla tego szacownego przedstawiciela żywności o przedłużonym czasie przydatności do spożycia.

Dalej rzecz przebiega tradycyjnie: dzielny bohater przemierza opanowane przez zombie pustkowia, masakrując przy tym głodne potworki, by w końcu trafić na bandę ocalałych, których przywódcą jest niejaki ksiądz Jesús przejawiający słabość do wymachiwania siekierą (to oczywiście niezrównany Danny Trejo, który w „Łowcy zombie” otrzymał może niezbyt wielką, ale na pewno zapadającą w pamięć każdego fana filmów o zombie, rolę). Resztę ekipy też stanowią tak typowe, jak przerysowane postaci, których nawet nie ma co przedstawiać: wszak, jak to w takich filmach bywa, im bliżej ratunku, tym zwiększa się odsetek śmiertelności.

Rozpatrując film K. Kinga na poważnie, nawet w kategoriach bogatego w kicz i tandetę kina klasy B, nie sposób wystawić mu wysokiej, czy nawet średniej oceny. Pozbawiony logiki i prosty jak konstrukcja cepa scenariusz, słabe aktorstwo, sztampowe dialogi i fatalne efekty specjalne to „wizytówki” tej produkcji. Być może właśnie dlatego większość krytyków wydała bardzo surowe werdykty, a na portalach filmowych zbiera noty znacznie bliższe jedynce niż dziesiątce. Tak, to bardzo zły film… a jednocześnie zaskakująco dobry!

Kluczem do dobrej zabawy podczas oglądania „Łowcy zombie” jest jedno słowo: autoironia. King i spółka z premedytacją wykorzystują zgrane motywy, oklepane postaci i tandetne rozwiązania fabularne. Nie sztuką jest nakręcić kolejny film o apokalipsie zombie, ale już stworzyć rzecz nabijającą się tak z konwencji, jak i z siebie, to już wyższa umiejętność. Poniekąd obraz kojarzy się miejscami z nakręconym w 2009 roku „Zombielandem”, ale dotyczy to tylko ogólnych założeń: omawiany tu film nie aspiruje jednak do niczego więcej, niż grającego z konwencją, ale jednak kina klasy B (a może nawet C).

Jeśli jednak ktoś nie kupi metody przyjętej przez twórców, to faktycznie można się srodze rozczarować podczas seansu. Pozostaje mieć nadzieję, że internauci współfinansujący ten projekt za pomocą Kickstartera nic takiego nie odczuli i podobnie jak ja świetnie się bawili, wybuchając co chwila śmiechem. Jeśliby King chciałby nakręcić kolejny film (chociaż raczej nie sequela, bo nie jest to raczej motyw, który dwa razy smakuje tak samo dobrze), to chętnie dorzuciłbym parę groszy. I myślę, że zrobiłby tak każdy fan tanich, ale pełnego krwawych uroków filmów o zombie.

***

POKAZ ODBYŁ SIĘ W RAMACH "BLACK BEAR FILMESTU. BÓJ SIĘ DOBRZE"



Tymoteusz Wronka