Połączenie muzyki Metalliki oraz postapokaliptycznej, surrealistycznej fabuły wydaje się przepisem na sukces. Jednakże "Metallica: Through the Never" okazuje się nie do końca tym, co zapowiadają promocyjne teksty oraz trailery. To nie film fabularny, to nawet nie musical. Szukając właściwego określenia tylko jedno przychodzi do głowy: podrasowany koncert. Świetne ujęcia i muzyka stwarzają show, który sprawia, że po powrocie z kina od razu szuka się biletów na najbliższy występ live mistrzów thrash metalu.
Naturalnym jest, że w filmie z udziałem sławnych muzyków to właśnie oni stanowią sedno. Kamera pokazuje jak żyją na scenie, wchodzą w interakcje z publicznością (są oczywiście obowiązkowe ujęcia na rozszalałych fanów), reagują na niespodziewane wydarzenia. Przede wszystkim jednak robią to, co potrafią najlepiej: grają. W repertuarze pojawiają się chyba wszystkie największe hity zespołu, które powinna kojarzyć nawet osoba niezbyt interesująca się tego rodzaju muzyką. Sam koncert pełen jest efektów specjalnych, zarówno świetlnych, jak i z wykorzystaniem rekwizytów. Ciekawostką jest pokazanie jak podczas występu pracują i reagują ekipy techniczne.
![]() |
©PictureHouse |
W zasadzie na powyższym można by poprzestać, ale wtedy Nimród Antal – pełniący jednocześnie funkcję scenarzysty i reżysera – nie zarobiłby na swoją gażę. Rezultatem jest dodanie wątku fabularnego… a raczej kilkunastu dość luźno powiązanych ze sobą scen, które układają się w oderwaną od rzeczywistości i dość niespójną historię. Mianowicie pełniący funkcję kuriera młody Trip (Dane DeHaan) przemierza ulice, natrafiając na niewytłumaczalne zamieszki i biorąc udział wypadkach i bijatykach, a nawet przychodzi mu się zmierzyć z industrialnym jeźdźcem apokalipsy. Przebitki na losy Tripa stanowią zwykle jedynie kilkudziesięciosekundowe przerywniki między kolejnymi kawałkami granymi prze kapelę na scenie. W dodatku, w świetle ostatnich scen, nie sposób oprzeć się wrażeniu, ż Antal na spółkę z muzykami po prostu zrobili sobie żart z widzów.
Należy przy tym oddać, że wydarzenia na scenie i teksty piosenek często współgrają z wydarzeniami poza koncertową areną: na przykład bitwa uliczna przechodzi w młyn pod sceną, a gdy bohater jedzie przez opuszczone ulice by dostarczyć kanister benzyny, to w tle leci "Fuel". Podobnych zależności jest więcej, ale to nadal zbyt mało, by można było uznać wątek fabularny za wystarczający, a nie tylko pretekstowy.
![]() |
©PictureHouse |
Polska premiera "Metallica: Through the Never" wchodzi najpierw do kin 3D, a dopiero tydzień później zagości na normalnych ekranach. Mogłoby to sugerować, że w filmie wiele jest efektów specjalnych wymagających lepszej oprawy. W rzeczywistości do końca tak nie jest, ale seans w IMAXie dostarcza wrażeń, które prawdopodobnie nie będą udziałem widzów w tradycyjnym kinie, nawet z uwzględnieniem trzeciego wymiaru. Bliskość ekranu i dobre nagłośnienie sprawiają, że momentami faktycznie ma się wrażenie, iż przebywa się na koncercie. Obraz nie epatuje nachalnymi efektami wizualnymi, ale postacie muzyków nabierają życia, a i niektóre sceny z wątku fabularnego również zyskują.
Werdykt może być tylko jeden. To świetny koncert Metalliki, którego obejrzenie na dużym ekranie może być prawdziwą gratką dla fanów zespołu; zresztą chyba w takich okolicznościach warto się z tą produkcją zapoznać, bo wersja DVD z pewnością nie dostarczy tych samych wrażeń. Jeśli jednak widz oczekuje czegoś więcej, chociażby namiastki spójnej fabuły, a muzyka Hetfielda i spółki ma stanowić jedynie dodatek, to srodze się rozczaruje.
Tymoteusz Wronka