Zapraszamy do wywiadu z Rafałem Andrzej Głombiowskim, reżyserem polskiej i niezależnej produkcji z pogranicza horroru science-fiction pt. "Strange Sounds". Premiera już niedługo!
"Strange Sounds" ma być niezależnym filmem fabularnym inspirowanym rzeczywistym zjawiskiem dziwnych dźwięków. Skąd w ogóle tak ciekawy i niekonwencjonalny pomysł na fabułę?
Szczerze mówiąc, nie pamiętam, gdzie po raz pierwszy natknąłem się na wzmiankę o fenomenie „strange sounds”. Na pewno był to jakiś artykuł w Internecie. Nie nazwałbym się bezkrytycznym fanem zjawisk niewyjaśnionych, ezoteryki itd., ale faktem jest, że te obszary zawsze mnie interesowały. Temat „dziwnych dźwięków” zacząłem najpierw zgłębiać z czystej ciekawości. Zafascynowało mnie to, że są tysiące świadków na całym świecie, a oficjalne media w zasadzie pomijają sprawę milczeniem. Nawet jeżeli przyjąć, że wiele internetowych relacji były fałszywkami, to nie wzięły się przecież znikąd. Musiał być jakiś pierwszy impuls. Ktoś, gdzieś musiał to słyszeć naprawdę. Nikt jednak nie miał pojęcia, czym te dźwięki są. Było mnóstwo teorii, od całkiem naturalnych (magnetyzm, ruchy płyt tektonicznych), przez spiskowe (tajna broń) po zupełnie nieprawdopodobne (aniołowie apokalipsy, inwazja obcych itd.). Pomyślałem, że to dobry temat na film. Ale fenomen dźwięków chciałem potraktować tylko jako punkt wyjścia. Wiedziałem, że film nie może sprowadzać się do próby rozwikłania tajemnicy. Raczej musi stworzyć nową. Zacząłem się zastanawiać: „A co by było, gdyby...?”. Tak powstała koncepcja zjawiska, które może wpływać na ludzki umysł, ale równie dobrze może być po prostu wytworem tego umysłu. A do tego wszystkiego już od dawna znałem stary dom we wsi Lipa, który wydawał mi się bardzo ciekawą lokacją filmową – brakowało tylko historii. Projekt scenariusza powstał z połączenia tych dwóch inspiracji. Początkowo jednak miał to być krótki film, maksimum kilkunastominutowy. Ale trochę nieoczekiwanie zainteresowanie projektem zaczęło rosnąć, pojawili się koproducenci, zaplecze sprzętowe, niewielki budżet... Kolejne wersje scenariusza stawały się obszerniejsze. Ostatecznie mamy średni metraż, ponad 50 minut.
Mimo dość oryginalnej tematyki, jestem ciekaw inspiracji filmowych. Czy były jakieś wzorce przy tworzeniu "Strange Sounds"?
Myślę, że nie byłoby dobrze w jakiś bardzo wyraźny sposób inspirować się dokonaniami innych twórców filmowych. Choć oczywiście od takich inspiracji nie sposób uciec, to dzieje się to najczęściej nieświadomie. Myślę jednak, że dla filmowca lepiej jest szukać inspiracji w innych dziedzinach sztuki, jak literatura, malarstwo czy fotografia niż w filmach. A przede wszystkim w życiu, niekoniecznie w tym sensie, żeby odtwarzać naszą codzienność na ekranie, ale żeby szukać impulsu w ludzkich opowieściach, przeczytanych artykułach, zasłyszanych sytuacjach. A co do filmów... Mogę co najwyżej powiedzieć, jacy twórcy robią na mnie wrażenie. Zasadniczo interesuje mnie kino transgresyjne, poszukujące nowych form wyrazu, ale także wszystko to, co odwołuje się do innych stanów świadomości, snów, szaleństwa, psychodelii. Nie będzie więc zaskoczeniem, że cenię Davida Lyncha, Wernera Herzoga, Andrzeja Żuławskiego, Davida Cronenberga, a z młodszego pokolenia na przykład Carlosa Reygadasa. Ale lubię też rzeczy całkiem niszowe, mocno pokręcone, często z pogranicza filmu: kino Guya Maddina, dziwactwa w rodzaju „Begotten” Eliasa Mehrige’a, filmy found-footage, amerykańskie kino eksperymentalne z lat 60., video-arty Billa Violi i Matthew Barneya, naprawdę różne rzeczy. Pewnie coś z tych fascynacji będzie można odnaleźć w naszym filmie, ale tak naprawdę jedyna inspiracja, do której mogę się świadomie przyznać, to motyw rozmawiającej przez telefon samotnej kobiety w ciemnym domu, który zobaczyłem w mało znanej etiudzie studenckiej Larsa von Triera pt. „Nokturn”. Oczywiście sytuacja i motywacje są tam całkiem inne, ale ten właśnie mroczny obraz głęboko zapadł mi w pamięci.
Filmowi przypisana jest łatką science-fiction/horror. Ten gatunek w Polsce praktycznie nie istnieje. Wierzysz, że kiedyś, być może właśnie za sprawą "Strange Sounds", zmieni się coś w tym temacie?
Mam zawsze problem, gdy próbuję odpowiedzieć na pytanie, czy „Strange sounds” jest horrorem albo science fiction. Oczywiście używamy takich określeń, ale raczej na potrzeby promocji, niż żebyśmy bardzo byli do takich etykiet przywiązani. Czasem wydaje mi się, że to leży naprawdę daleko od kina gatunku, innym razem, że czerpie z niego pełnymi garściami. Pewnie widzowie ocenią to lepiej niż ja, zwłaszcza, że – paradoksalnie – nie jestem specjalnym znawcą ani horrorów ani S-F. Większość tych filmów to – nie oszukujmy się – kino klasy B, tylko nieliczne wychodzą poza ten poziom, ale wtedy zwykle przełamują już ramy gatunkowe. Czy w Polsce jest szansa na odrodzenie horroru i science-fiction? Pewnie będą pojawiały się takie filmy, ale wątpię, żeby przybrało to postać jakiegoś istotnego trendu. Z jednej strony widzowie za bardzo uwierzyli, że w Polsce nie da się zrobić dobrego kina tego rodzaju – właściwie nie bardzo wiem, czemu bo przecież Szulkin czy Żuławski już kilka dekad temu robili science-fiction na świetnym poziomie („Na srebrnym globie” to moim zdaniem ewenement w skali światowej). Z drugiej strony decydenci i krytycy nie traktują tego rodzaju filmów zbyt poważnie, chociaż jednocześnie tyle się biadoli o złej kondycji naszej kinematografii i konieczności powrotu do kina gatunku. Poza tym wszystkim ja wcale nie wiem, czy my musimy robić horrory albo sf. To, że będzie powstawało kino gatunkowe, jeszcze o niczym nie świadczy. W Polsce realizuje się filmy historyczne i komedie romantyczne, ale raczej ich poziom pozostawia wiele do życzenia. Zresztą nie jestem chyba odpowiednią osobą, żeby mówić o kinie gatunków. Osobiście uważam, że w Polsce brakuje czegoś innego – kina odważnego, radykalnego, przekraczającego granice, opowiadającego formą, takiego, jakie co roku można oglądać choćby na festiwalu Nowe Horyzonty, ale też w wielu innych miejscach na świecie. U nas nawet reżyserzy określani jako twórcy kina autorskiego z reguły posługują się zupełnie konwencjonalnym językiem filmowym, a ich historie cierpią na unurzanie w małym, gnuśnym realizmie i banalne rozwiązania narracyjne rodem z podręczników scenariopisarstwa z czasów złotej ery Hollywood. Co gorsza, młode pokolenie z reguły też nie chce poza tę konwencję wychodzić, serwując kolejne historyjki o parach, które się nie kochają, bo wzięły kredyt albo o 30-latkach, którzy nie umieją się pogodzić ze swoim ojcem. U nas taki film, jak choćby fenomenalny „Holy Motors” Leosa Caraxa nigdy by nie powstał, bo nikt by nie dał na niego pieniędzy. W polskim kinie brakuje wyobraźni, fantastyki, szaleństwa, przekraczania granic. I nie mówię tego jako twórca „Strange sounds” – ten film nie ma ambicji zmieniania polskiego kina, nie po to powstał. Mówię to przede wszystkim jako widz, odbiorca.
Jak wygląda kręcenie takiego kina w Polsce? Czy ciężko znaleźć ludzi chcących wesprzeć tak niszowy projekt?
Gdybyśmy chcieli go robić w tradycyjny sposób, czyli szukać publicznego dofinansowania, to byłoby to bardzo trudne. Po pierwsze jest naprawdę niewiele programów wspierających niepełne metraże, po drugie szczerze wątpię, żeby wsparty został projekt o takim charakterze. Z przyczyn, o których mówiłem wcześniej. Poza tym procedury dofinansowania trwają bardzo długo, a myśmy chcieli szybko zacząć zdjęcia. Pierwszy treatment powstawał w maju zeszłego roku, a już we wrześniu byliśmy na planie. To, że udało się zdobyć niewielki budżet pozwalający na zrealizowanie filmu to trochę łut szczęścia, ale przede wszystkim olbrzymie zaangażowanie producentki Agnieszki Adamek. W krótkim czasie udało jej się wypromować projekt i zainteresować nim duże grono osób. Sporą część naszego mikrobudżetu zdobyliśmy dzięki zbiórce w Internecie, czyli crowdfundingowi. W międzyczasie pojawił się pierwszy koproducent, studio AlienFX, które wsparło nas całym know-how dotyczącym ujęć efektownych, no i pełną postprodukcją. Do projektu jako kolejni koproducenci dołączyli realizator dźwięku Kamil Radziszewski (który z uwagi na temat filmu w pewnym sensie stał się jego współreżyserem) oraz team producencki ekipa.waw.pl, który zapewnił obsługę planu i sprzęt filmowy, między innymi profesjonalną kamerę Red. Oczywiście myśmy w większości się jakoś znali, to nie było przypadkowe spotkanie ludzi z ulicy. Przed „Strange sounds” wyreżyserowałem dwa filmy dokumentalne, realizuję też teledyski, reklamy społeczne. Dzięki osobistym przyjaźniom i znajomościom branżowym realizacja tego projektu była łatwiejsza, co nie znaczy że łatwa. Trzeba tu oddać pełen szacunek wszystkim twórcom i realizatorom, którzy zdecydowali się wziąć udział w filmie bez wynagrodzenia. Dotyczy to zwłaszcza Olgi Serebryakovej, która miała przecież zadanie szczególnie trudne, bo jej postać praktycznie nie znika z ekranu, to na niej opiera się cała opowiadana historia. Wracając do finansowania, już po zdjęciach wsparła nas firma spoza branży filmowej – Sun&Snow, dzięki czemu udało się pokryć część kosztów montażu i promocji. Jednak każdemu, kto chciałby robić film podobną metodą do nas, mogę od razu powiedzieć, że dołożenie własnych prywatnych pieniędzy, żeby zamknąć budżet, jest właściwie koniecznością.
Gdzie i kiedy będzie można zobaczyć film?
Zaczynając od końca – kiedy? Mam nadzieję, że już bardzo niedługo. Mówiłem wcześniej, że od pomysłu do zdjęć minęło stosunkowo niewiele czasu, jednak montaż i postprodukcja filmu zajęła nam więcej niż przewidywaliśmy – ponad pół roku. Wynikało to trochę z tego, że film powstawał niezależnie, a więc wszyscy pracowali nad nim niejako „po godzinach”. Jak się można domyślić, postprodukcja dźwięku była szczególnie czasochłonna. Do tego w filmie znalazło się kilka ujęć z efektami wizualnymi. Nam bardzo zależało, żeby to nie była produkcja robiona po amatorsku, więc mimo minimalnego budżetu film przechodził wszystkie normalne etapy techniczne produkcji i postprodukcji. To musiało potrwać. Obecnie trwają ostatnie poprawki dźwięku, film jest już po korekcji barwnej, pozostał finalny mix dźwięku i online, czyli złożenie wszystkiego w całość, no i sporządzenie kopii cyfrowej do kina. Bo wracając do pytania, gdzie będzie można zobaczyć film, to bardzo chcielibyśmy zorganizować premierę w kinie. Co do dalszej dystrybucji, to sprawa jest otwarta. Z uwagi na niepełny metraż pewnie będą to festiwale, ale także Internet – albo w postaci serwisów VOD, albo kanałów w rodzaju Vimeo, czy YouTube.
Czekamy w takim razie na premierę!
***
Więcej informacji o samym filmie znajdziecie na facebooku pod TYM ADRESEM - gorąco zachęcamy do polubienia profilu!
Jędrzej Bukowski