4.01.2013

Seriale fantastyczne w 2012 roku - część trzecia

Zapraszamy Was do trzeciej i ostatniej części fantastycznego serialowego podsumowania roku 2012. Tym razem na warsztat wzięte są jesienne nowości, które jednak nie do końca spełniły pokładane w nich oczekiwania.  


Prawdziwym rozczarowaniem są tegoroczne nowości. Na pięć nowych seriali, tylko jednemu udaje się utrzymać jak na razie pewien poziom, przy czym będący paranormalnym horrorem "666 Park Avenue" już został za oceanem skasowany. Nie ma się co dziwić – opowieść o będącym siedliskiem zła nowojorskim apartamentowcu okazała się pełną kalką ogranych klisz, która na dodatek nie do końca wie, co chce ze sobą zrobić. W efekcie "666 Park Avenue" szybko stracił tempo i rozdrobnił się na kilka osobnych wątków, z którego żadnemu nie było blisko do utrzymania stałego zaciekawienia. Nawet rola jak zwykle świetnego Terry’ego O’Quinna nie była w stanie dodać serialowi odpowiedniego kolorytu. 

666 Park Avenue

Na szczęście horrorowy honor wśród seriali utrzymał w 2012 drugi sezon "American Horror Story" o podtytule "Asylum", który opowiada mroczną i tajemniczą historię zakładu psychiatrycznego Briarcliff w latach 60-tych. Diabły, zakonnice, kosmici, naziści, mordercy – przedziwna mieszanka motywów czuje się w tym sezonie jak ryba w wodzie, a scenariusz ani na moment nie daje odetchnąć. W nowym "American Horror Story", w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, niczego nie można być pewnym.

American Horror Story: Asylum

Inną nowością w ramówce jest korzystający z fali popularności paranormalnych romansów "Beauty and the Beast", który koncentruje się na postaci nowojorskiej pani detektyw i jej wzajemnej fascynacji "bestią" – genetycznie zmodyfikowanym byłym żołnierzem. Pilot serialu jasno dał do zrozumienia, że to serial niewnoszący do gatunku niczego nowego, w dodatku dziurawy, niekonsekwentny, przesłodzony i momentami naprawdę kiepsko zagrany. Idealna pozycja dla amerykańskich nastolatek, dla których scenariusz przewidział całe mnóstwo banałów, byle tylko nadać romansowi odpowiednio słodkiego charakteru. Poza tym to zwykły procedural, który nawet jako taki nie broni się zupełnie niczym. 

Beauty and the Beast

Prawdziwym rozczarowaniem wśród nowości jest jednak długo wyczekiwane "Revolution", powstałe ze współpracy dobrze znanych w serialowym świecie J.J. Abramsa i Erika Kripke. Akcja serialu ma miejsce w przyszłości, w której nie ma prądu; ludzkość cofnęła się więc do czasów mniej-więcej sprzed rewolucji przemysłowej. Jego bohaterowie to dzielni buntownicy walczący przeciw bezwzględnemu władyce, przypadkiem wplątani w sprawę naprawiania świata. To właśnie kreacja tego świata – z podróżami konno, potyczkami na miecze i oliwnymi lampami płonącymi w tawernach – zapowiadała "Revolution" największy sukces, i choć na tym polu serial nie zawiódł, kompletnie zawiódł za to na fabule. "Revolution" to pozbawiona dna studnia głupot, idiotyzmów, skrótów, klisz, żenującej naiwności i niemal całkowitego braku poszanowania dla inteligencji widza. Już po kilku pierwszych odcinkach można przestać przywiązywać się do bohaterów, bo scenarzyści szybko odarli je z jakichkolwiek pozorów ciekawości. Charlie, centralna bohaterka, i jej nastoletni brat to jedne z najbardziej irytujących i nudnych serialowych postaci, jakie 2012 rok widział. I choć jest w tym wszystkim małe światełko w tunelu, ostatkiem sił tlące się dzięki koncepcji świata i postaci Milesa Mathesona, "Revolution" musiałoby przejść gruntowną rewolucję, by chociaż trochę je rozpalić. Zaprawdę, popularność serialu za oceanem jest zdumiewająca.

Revolution

Znacznie lepszym światełkiem w tunelu dla seriali fantastycznych w drugiej połowie roku okazał się "Arrow" od stacji The CW. Biorący na tapetę komiksową postać Zielonej Strzały, "Arrow" początkowo chciało się określać mianem duchowego odpowiednika zakończonego "Smallville", ale już pilotowy odcinek przekonał, że będzie to serial znacznie dojrzalszy i mroczniejszy. Oliver Queen, powracający do świata żywych po pięciu latach na bezludnej wyspie, to mściciel, który doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej nowej tożsamości. Szorstki, zdecydowany i bezwzględny, momentami zaskakuje swoimi bezkompromisowymi metodami, ale jego niezłomna wiara w dobrą sprawę zyskuje mu wiernych w widzach sympatyków. Serial wystartował mocno i przez większą część wyemitowanego w 2012 sezonu nie tracił tempa. Wielopoziomowa intryga, ciekawe postacie, złożone relacje i dobre aktorstwo, a do tego fabularne niespodzianki to tu, to tam powodują, że choćby jako guilty pleasure ogląda się "Arrow" z czystą przyjemnością. 

Arrow

Tymczasem końcówka 2012 roku przyniosła prezent również dla fanów rasowego science-fiction, zamieszczając w Internecie "Battlestar Galactica: Blood & Chrome". Długo oczekiwany prequel z młodym Williamem Adamą miał początkowo zostać pełnoprawnym serialem, ale ostatecznie z nakręconego dwugodzinnego pilota zrobiono dziesięcioodcinkowy serial internetowy. Nietrudno się zresztą takiej decyzji dziwić, bo "Blood & Chrome" niestety nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Jego pełen dziur fabularnych, ogranych schematów i tanich trików scenariusz jasno udowadniał, że do poziomu kultowej już "Battlestar Galactici" dosyć mu daleko – choć jest wyraźnie przesiąknięty jej wojennym klimatem. Dalsze losy serialu nie są jeszcze jasne, ale trudno uwierzyć, by chłodne przyjęcie miało mu zapewnić sukces.

Battlestar Galactica: Blood & Chrome
W skali całego roku warto jeszcze wspomnieć o dwóch tytułach: brytyjskim mini-serialu opowiadającym o początkach Sinbada oraz rewelacyjnym animowanym "Tron: Uprising". "Sinbad", choć nie okazał się bezdyskusyjnym sukcesem, zdobył sobie pewne uznanie wśród miłośników przygodowych klimatów, a jego schematyczna fabuła była w stanie nadać serialowi niewymuszonej lekkości. Z kolei "Tron: Uprising", którego akcja dzieje się pomiędzy dwoma filmami, to dynamiczna mieszanka akcji i klimatu o filmowych rozmachu i nieoczekiwanie dobrym scenariuszu. Głosów użycza mu plejada gwiazd – z Elijah Woodem, Brucem Boxleitnerem, Lancem Henriksenem i Emmanuelle Chriqui na czele – a jakość animacji zabiera w szaloną jazdę dla spragnionych wizualnych wrażeń oczu. "Tron: Uprising" okazał się kolejnym nieoczekiwanym sukcesem 2012 roku.

Tron: Uprising

Tak kończy się dla seriali fantastycznych data 2012, a wraz z nią niniejsze podsumowanie. Chciałoby się rzec, że gatunek trzyma się lepiej niż kiedykolwiek, bo mnogość tytułów niejako udowadnia, że fantastyka cieszy się wśród widzów już niesłabnącą popularnością. Niestety, wraz z popularnością rosną też oczekiwania, a z tymi było w tym roku niestety różnie. Rozczarowujący sezon "Gry o tron", kolejne nudne "True Blood" i jesienny wysyp nieudanych nowości pokazują, że ilość nie oznacza jeszcze jakości. Z drugiej strony zupełnie bez ostrzeżenia dostaliśmy nowe, odrodzone "The Walking Dead" i kilka niespodziewanych perełek, które głęboko podtrzymują wiarę w twórców. Warto też zwrócić uwagę na sposób, w jaki fantastyka przenika do świadomości odbiorców: po cichu, pod płaszczem dramatów, procedurali i romansów, w których fantastyczne elementy budują niezwykły, unikalny klimat. Czy to dobrze? Pod warunkiem, że czysty gatunek nie umrze – jak najbardziej. W końcu zawsze to lepiej mieć fantastykę niż jej nie mieć. Tym samym noworocznie życzę Wam wszystkiego fantastycznego w 2013 roku!

***


Agnieszka Jędrzejczyk

Zapraszamy również na blog autorki: http://domwiedzmy.blogspot.com/