Zapraszamy do drugiej części serialowego podsumowania - tym razem skupimy się na sezonie jesiennym, który obfitował w wielkie powroty oraz masę nowości. Dzisiaj przeglądamy seriale, które już dobrze znamy.
Prawdziwy wysyp seriali fantastycznych miał jednak miejsce w momencie rozpoczęcia się sezonu jesiennego. W nowych odsłonach powitaliśmy "Fringe", "Once Upon a Time", "Pamiętniki wampirów", "Haven", "Supernatural", "American Horror Story" i "The Walking Dead", a do tego dostaliśmy kilka nowości: "Revolution", "Beauty and the Beast", "Arrow" i "666 Park Avenue". Z przykrością trzeba jednak powiedzieć, że tylko kilka z wymienionych tytułów stanęło na wysokości zadania, a i tak są to produkcje o już ugruntowanej pozycji.
Jednym z takich najlepszych jesiennych powrotów – przynajmniej dla zagorzałych fanów – jest piąty i finałowy sezon "Fringe". Kręcony już prawie wyłącznie dla najwierniejszych widzów (stąd przepełniony smaczkami specjalnie dla nich), ma za zadanie domknąć rozpoczętą historię i jak na razie wywiązuje się z niego znakomicie. Przeniesione w przyszłość miejsce akcji, którego punktem skupienia jest partyzancka wojna z nieludzkimi Obserwatorami, okazuje się pretekstem do pokazania emocjonujących więzi pomiędzy bohaterami, którzy walcząc o przyszłość ludzkości, walczą też o siebie. Z odcinka na odcinek stawki rosną coraz bardziej, a przepełniająca niemal każdy kadr świadomość, że ta historia nie może zakończyć się happy endem jest jednym z największych sukcesów jej twórców. Wydźwięk tego sukcesu jest też tym większy, jeśli wspomni się niezbyt trafiony sezon czwarty, któremu dopiero w końcówce udało się przywrócić dawny czar i idące z nim w parze emocje. Zakończenie czwartego sezonu i początek piątego to bowiem jedne z najlepszych serialowych science-fiction, jakie można było podziwiać w 2012 roku – ambitne, niełatwe, dramatyczne, pełne ciężkich decyzji, smutnych pożegnań i trudnych pytań o etykę i człowieczeństwo.
Finał "Fringe" jeszcze przed nami – dokładnie 18 stycznia – ale po tym, co twórcy zaserwowali do tej pory trudno wyobrazić sobie, by miał nas rozczarować.
Podobnej sztuki, czyli powrotu po nieudanej serii, dokonał postapokaliptyczny "The Walking Dead" – i to dokonał tego zupełnie bez ostrzeżenia, w sposób, który większości widzów ściągnął czapki z głów. Druga połowa drugiego sezonu, który swoimi dłużyznami zjednał serialowi więcej wrogów niż sprzymierzeńców, była wyraźnie lepsza niż jego rozwleczony początek, choć i tak nie udało jej się zmyć do końca gorzkiego smaku rozczarowania. Dopiero premiera trzeciego sezonu pokazała, że "The Walking Dead" nie skończyło się wcale na miałkich dialogach i nużącym nic-nie-robieniu. Ciężka, posępna i brutalna atmosfera przygniotła nie tylko zmagających się ze zmęczeniem i rezygnacją bohaterów, ale zaskoczonych wysokim poziomem realizacji widzów. Od samego początku odcinki tętnią od napięcia i rosnącego poczucia zagrożenia, które skutecznie podsycają nieoczekiwane śmierci i odważne decyzje scenarzystów. Wreszcie mogliśmy zacząć się o bohaterów bać, bo nic już nie jest w "The Walking Dead" pewne.
Ogromna w tym zasługa nowych postaci. Charyzmatyczny Gubernator ukrywający złowrogie zamiary pod maską kłamstw i uprzejmości okazał się bardziej niebezpiecznym typem niż narwany Merle, bo nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Świetnie zagrany i subtelnie napisany, to prawdziwy czarny charakter idealnie odzwierciedlający ideę, że w świecie opanowanym przez zombie to nie one są największym wrogiem człowieka. Z kolei tajemnicza, twarda Michonne zachwyciła swoją surowością, bez wątpienia stając się nową ulubienicą fanów serialu.
"The Walking Dead" przeszedł w 2012 roku daleką drogę, odradzając się na nowo na zupełnie nowym poziomie. Obecnie to nie tylko jeden z najlepszych seriali fantastycznych w historii telewizji, ale jeden z najlepszych tytułów dramatycznych ostatnich lat. To najlepsza reklama, jaką może sobie zrobić gatunek. Trzeci sezon pożegnał 2012 rok mocnym, trzymającym poziom cliffhangerem, którego rozwiązanie poznamy dopiero 10 lutego.
![]() |
Once Upon a Time |
Sukcesu pierwszego sezonu nie udało się jak na razie powtórzyć baśniowemu "Once Upon a Time". Początek roku był świadkiem obiecującego zakończenia premierowego sezonu – i równie obiecująca okazała się jesienna premiera drugiego. Niestety, "Once Upon a Time" szybko powrócił do swoich ulubionych motywów: heroicznego patosu, drewnianego aktorstwa, nieciekawych postaci, fatalnych efektów specjalnych i tanich splotów fabularnych. Jeszcze w połowie roku miałam do tego serialu sporo sympatii, bo nie było na małym ekranie podobneh historii tak fajnie mieszającej wątki z najróżniejszych baśni, ale te kilka odcinków drugiego sezonu pogrzebały tą sympatię już raczej na amen. "Once Upon a Time" jest słodki, sztuczny i schematyczny – i choć na takiej konwencji w gruncie rzeczy się opiera, nie udaje mu się oddać jej z gracją. Oby 2013 zobaczył wreszcie zmianę.
Z przykrością muszę jednak wspomnieć, że w 2012 roku nie oglądałam już "Supernatural" – które w wielu opiniach powinno się skończyć dawno temu; "Haven" zostawiłam na razie w połowie trzeciego sezonu; z "Pamiętnikami wampirów" nie zapoznałam się jeszcze ani razu, choć słyszałam, że nowy sezon zalicza i wzloty, i upadki; a przygodę z "Doctorem Who" rozpocznę dopiero w 2013 (jedno z moich noworocznych postanowień). Podobnie, jeśli mi się uda, z "The Clone Wars".
***
JUŻ JUTRO KOLEJNA CZĘŚĆ SERIALOWEGO PODSUMOWANIA!
Agnieszka Jędrzejczyk
Zapraszamy również na blog autorki: http://domwiedzmy.blogspot.com/