Z roku na rok, fantastyka coraz śmielej radzi sobie w telewizyjnym świecie seriali. Pomimo anulowania wielu nieodżałowanych tytułów na przestrzeni ostatnich lat, ani twórcy, ani fani nie mają zamiaru się poddawać. W efekcie w 2012 roku dostaliśmy niemal pełen przekrój przez gamę gatunków – od ambitnego fantasy, przez popularny supernatural, po wojenny dramat w kosmosie. Oto podsumowanie, jak radziły sobie w perspektywie minionego roku.
Jego pierwszą połowę bez dwóch zdominowały wysokie oczekiwania wobec jednego z najlepiej przyjętych tytułów fantasy ostatnich lat – "Gry o tron" od stacji HBO. Zarówno widzowie, jak i krytycy rozpływali się w pochwałach wobec premierowego sezonu, bo rozpływać się nad czym zdecydowanie było. Wysoka jakość realizacji, scenariusza i aktorstwa postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, przed drugim sezonem leżało więc nie lada zadanie – tym bardziej, iż drugi tom sagi George’a R. R. Martina to niemałe tomisko. Złożone koleje wojny, intryg i historii osobistych przedstawione w "Starciu królów" zajęły w końcu dwa razy więcej miejsca niż w książkowej części pierwszej. I – niestety – to pierwsza rzecz, która przy serialowej adaptacji niespecjalnie się udała. Aby pomieścić koleje wydarzeń i zachować ciągłość fabularną, zdecydowano się mocno ograniczyć większość wątków, podkolorować inne, a niektórym nawet zmienić znaczenie. W efekcie przewijająca się przez Westeros wojna nie jest nawet w połowie tak okropna, jak widać to w pierwowzorze, Tyrion sporo stracił ze swojej błyskotliwej inteligencji, a pętającą się po Qarth Daenerys niech najlepiej skomentują prześmiewcze żarty w Internecie – a to i tak tylko wierzchołek góry lodowej.
![]() |
Gra o tron |
Największy problem drugi sezon "Gry o tron" miał bowiem z właściwym utrzymaniem napięcia, którego pozbył się na rzecz koniecznego opowiedzenia o wszystkim naraz. Dziewięć na dziesięć odcinków bez przerwy skakało od jednego bohatera do drugiego, nie skupiając się na niczym konkretnym, co zupełnie pozbawiało je jakiegokolwiek wspólnego mianownika. Brak osi fabularnej w poszczególnych odcinkach – tak świetnie zgranej w pierwszym sezonie – bardzo szybko zaczął nudzić, a spłycenia, zmiany i dodatki nie przyczyniły się do utrzymania równego zaciekawienia. Dopiero znakomity, przedostatni "Blackwater", czyli bitwa o Królewską Przystań, zrobił w końcu to, czego od serialu oczekiwano: faktycznie zrobił wrażenie (w niemałym stopniu dlatego, że skupił się wreszcie na jednym wątku zamiast na dziesięciu). W moim przypadku musiałam jednak czekać na zamykający sezon "Valar Morghulis", by w końcu odczuć prawdziwe emocje. Ostatecznie drugi sezon był mimo wszystko rozczarowaniem – miejmy więc nadzieję, że kolejny już niedługo zmaże tę nieszczęsną plamkę na honorze tej wyjątkowej, epickiej produkcji.
![]() |
True Blood |
Tymczasem zaraz po zakończeniu "Gry o tron" na ekrany HBO powrócił kolejny długo oczekiwany tytuł, tym razem o wampirach, wróżkach i wilkołakach w Luizjanie. Otwierający piąty sezon "Turn! Turn! Turn!" przywrócił nadzieje na to, że "True Blood" powraca wreszcie do swojego szalonego, abstrakcyjnego klimatu z początków emisji. Niestety – ponownie – przyszło ze strony HBO rozczarowanie. Kilka dobrych decyzji – np. zrobienie czegoś ciekawego z postacią Tary, której wieczne jojczenie było już nie do zniesienia – nie uratowało serialu przed całościowym skręceniem w złym kierunku. Ciągnący się jak guma wątek polityczno-religijny, nieciekawie i kompletnie niepotrzebne wątki dla każdego bohatera z osobna, a do tego nieustanne dodawanie nowych postaci – każdej nudniejszej i jeszcze bardziej zbędnej jak poprzednia – sprawiły, że piąty sezon "True Blood" z odcinka na odcinek oglądało się w coraz większych męczarniach. Osobiście, odliczałam każdy odcinek do końca.
Na wysokości zadania stanął na szczęście finał, który wraz z otwarciem stanowią dwa jedynie dobre odcinki całej ostatniej serii. Ciągle jeszcze nie zdecydowałam, czy chcę w tym roku obejrzeć kolejną, bo dla "True Blood" jest to już ostatni sygnał ostrzegawczy. Minął fatalny sezon czwarty, skończył się kiepski sezon piąty – obym sezonowi szóstemu mogła powiedzieć "do trzech razy sztuka". Fantastyka fantastyką, ale od scenariusza oczekuję pewnego poziomu, zwłaszcza w przypadku tak uznanego tytułu.
![]() |
Continuum |
Okres wakacyjny przyniósł jednak obiecującą niespodziankę – zwłaszcza tym, którzy lubią temat podróży w czasie i nie mają nic przeciwko policyjnym proceduralom. Mieszający te dwie koncepcje kanadyjski "Continuum" z Rachel Nichols pojawił się w zasadzie znikąd, a choć mało kto wróżył mu jakikolwiek sukces, już pierwszy odcinek pokazał, że należy potraktować ten tytuł poważnie. Serial opowiada o policjantce z 2077 roku, która w pościgu za zbiegłymi terrorystami zostaje wraz z nimi uwięziona w 2012, a do jego największych zalet należy przede wszystkim przemyślana fabuła, realistyczny obraz zdominowanej przez korporacje przyszłości oraz moralna huśtawka, która zaburza dotychczas poukładane życie bohaterki. Dziesięć odcinków przyjęto w Kanadzie z takim entuzjazmem, że serial dostał zamówienie na kolejny sezon – nieplanowany, ale teraz wysoce oczekiwany. Trzymam kciuki za jego sukces, bo pozytywne zaskoczenie, jakim okazało się "Continuum" zdecydowanie pobudziło mój apetyt.
![]() |
Falling Skies |
W wakacje wrócił także sygnowany nazwiskiem Stevena Spielberga "Falling Skies". I bardzo dobrze, że wrócił, bo drugi sezon okazał się miłą niespodzianką, która całościowo zaliczyła tylko kilka wpadek. Świetna dwuodcinkowa premiera nadała serialowi niemal zupełnie nowego kształtu, bo oto ukazał się nam obraz strudzonych koczowników nigdzie niezagrzewających miejsca na dłużej. Tym jednak razem w walce z kosmicznymi najeźdźcami pomaga im niespodziewany sojusznik, a oni sami wcale nie żyją już w tak rodzinnej komitywie. Konflikty, dramaty i spora dawka akcji ubarwiały tę historię do samego końca, choć nie obyło się bez kilku dających w kość wad. Przede wszystkim cały sezon dział się wyjątkowo za szybko, co zamiast potęgować napięcie miejscami wręcz brutalnie je urywało. Sporo niespełnionego potencjału wynikło też z dosyć powierzchownego potraktowania kilku postaci i braku wyraźnego wyważenia ich roli. Skończyło się na tym, że na dwa kroki w przód, "Falling Skies" robiło jeden w tył – wciąż więc pozostają kwestie, które są w nim do poprawienia. Nieoczekiwany zwrot akcji w finale obiecuje jednak soczystą premierę trzeciego sezonu, który ma spore szanse być jak dotychczas najlepszy. Tak czy inaczej, 2012 był dla "Falling Skies" całkiem dobrym rokiem.
![]() |
Tenn Wolf |
Wspomnienie należy się też drugiemu sezonowi kawałka rewelacyjnego urban fantasy od MTV – "Teen Wolfowi". W zeszłym roku był to jeden z najbardziej niespodziewanych prezentów dla telewizji, który w drugim sezonie błyszczy jeszcze jaśniej. Kiczowaty i teledyskowy – jednak kiczowaty i teledyskowy z pełną premedytacją – to idealny przykład na to, jak świetnie można żonglować elementami komediowymi i dramatycznymi, a do tego nie popaść w przesadę i do końca zachować lekkość. "Teen Wolf" to prawdziwy prezent-niespodzianka, w którym pełną piersią czuć klimat dawnych serialowych lat. Absolutnie wart polecenia – i absolutnie nie tylko nastolatkom.
![]() |
Alphas |
Dobrze poradził sobie również emitowany pod koniec wakacji "Alphas", który zapewnił fanom jeszcze bardziej dojrzałe spojrzenie na kwestię alf i ich roli w społeczeństwie, a przy tym znacznie poszarzał wizerunek drużyny. To był krok w dobrym kierunku, który po raz kolejny udowodnił, że "Alphas" nie mieści w ogranych kategoriach historii o bohaterach z nadzwyczajnymi umiejętnościami. Losy trzeciego sezonu wciąż nie są jeszcze pewne, ale oszałamiający cliffhanger zdecydowanie zostawił widzów z wielkim pytajnikiem na twarzach.
***
JUŻ JUTRO KOLEJNA CZĘŚĆ SERIALOWEGO PODSUMOWANIA!
Agnieszka Jędrzejczyk
Zapraszamy również na blog autorki: http://domwiedzmy.blogspot.com/