23 listopada na ekrany kin w naszym kraju wchodzi film dokumentalny "Comic-Con Epizod V: Fani kontratakują" ("Comic-Con Episode IV: A New Hope" – polski tytuł zmieniono za zgodą reżysera). Czy dzięki niemu Polacy dowiedzą się więcej o nerdach i geekach?
Comic-Con w San Diego to gigantyczna czterodniowa impreza poświęcona kulturze popularnej, rok w rok gromadząca ponad sto tysięcy ludzi. Ma charakter konwentu (zjazdu fanowskiego) połączonego z targami (dużą część przestrzeni zajmują stoiska wystawców). Jest to miejsce, w którym można brać udział w warsztatach lub panelach dyskusyjnych, spotykać aktorów, wydawców, twórców komiksów i gier komputerowych, kupić wszystko, czego nerdowska dusza zapragnie, a także oglądać filmy i seriale oraz zapoznawać się z ich ofertą promocyjną.
Można też robić jeszcze coś innego. Twórcy filmu pokazują nam piątkę uczestników Comic-Conu 2010, których losy śledzimy, poznając jednocześnie rozmaite oblicza konwentu. Do grona tych postaci należy dwóch rysowników pragnących znaleźć zatrudnienie w branży komiksowej, kobieta przygotowująca krótki występ we własnoręcznie przygotowanym stroju, sprzedawca komiksów jeżdżący do San Diego od czterech dekad i na koniec – mężczyzna zakochany w kobiecie, którą poznał na poprzedniej edycji Comic-Conu.
Od razu powiem, że o filmie powiedzieć można sporo miłych rzeczy. I bardzo dobrze, bo nie tak dużo było dotąd w Polsce sposobności do publicznego pokazania, że ci, których nazywamy z angielska geekami lub nerdami, nie zabijają dzieci ani nie piją ich krwi.
Miłe rzeczy
Kompozycja filmu jest pomyślana tak, że wypowiedzi kilku głównych postaci (przedstawianych najpierw przed Comic-Conem, a potem już w trakcie konwentu) przeplatają się z innymi materiałami. Te ostatnie to albo scenki rodzajowe z imprezy, albo fragmenty rozmów ze znanymi twórcami kultury popularnej, albo króciutkie przebitki na pozostałych – często anonimowych – uczestników wydarzenia. Taki układ treści zdaje egzamin: nieustannie coś się dzieje, widać zróżnicowanie Comic-Conu, a równocześnie powracające wątki osobiste nadają spójność narracji. Całość zachowuje porządek chronologiczny, z przejrzystym podziałem na cztery dni trwania imprezy.
Autorom dokumentu udało się dotrzeć do wielu ciekawych miejsc i ważnych osób. W filmie widzimy między innymi Jossa Whedona, Franka Millera, Kevina Smitha i Stana Lee, oglądamy występy z dużego pokazu strojów fanowskich zwanego Maskaradą, wysłuchujemy publicznych oświadczyn, słyszymy zawodowych rysowników udzielających porad lepszym i gorszym amatorom, przypatrujemy się komiksom, grom, figurkom… Warto w tym miejscu docenić pracę montażystów, którzy mieli co robić – trzeba było złożyć wszystkie te kawałeczki w jedną układankę. Udało się to świetnie, film jest czytelny i dynamiczny zarazem.
Całe opracowanie techniczne zasługuje na pochwałę, ale osobno chciałbym wyróżnić pomysłowy zabieg graficzny. Wielokrotnie zdarza się, że ekran zamiera i obraz z kamery przechodzi płynnie w kadr komiksu. Nie jest to jedynie sztuka dla sztuki, gdyż w ten sposób Comic-Con Epizod V podkreśla węzłowe momenty filmu: ekspozycje centralnych postaci oraz początki kolejnych dni. A przy okazji otrzymujemy komiks o konwencie o komiksach – urokliwa rekurencja.
Jak mówi jeden z bywalców Comic-Conu: jeżeli ktoś jest nerdem czy też geekiem, to przez te parę dni w San Diego może poczuć, że jest kimś normalnym. Nareszcie wszyscy naokoło interesują się popkulturą i dają temu wyraz. Poszedłbym jeszcze o krok dalej: dzięki tego rodzaju filmom również ci, którzy nigdy nawet nie słyszeli o konwentach, mogą zobaczyć, iż zagorzali miłośnicy kultury popularnej to zwyczajni ludzie. I to wcale nie dlatego, że wielu fanów ma już rodziny i stałą pracę. Raczej dlatego, że pasjonowanie się grami fabularnymi, kolekcjonowanie komiksów albo zaczytywanie się w fantastyce przestaje być takie dziwne, kiedy uświadomimy sobie, jak wiele osób to robi.
Rzeczy przykre
Film przedstawia jednostronny obraz Comic-Conu. Z pięciu postaci, których wątki śledzimy, aż cztery śnią swój mały Amerykański Sen. Determinacja pozwala im pokonać przeszkody i osiągnąć zamierzone cele. Nawet ten jeden fan, który nie został bohaterem, zdobywa kluczową wiedzę o sobie samym. Może więc przegrał (tym razem) na zewnątrz, ale przecież wzbogacił się wewnętrznie! A co z tymi, którym się nie udało, których wysiłki zignorowano lub wyszydzono? O nich z filmu prawie niczego się nie dowiemy.
Co więcej, kalifornijska impreza jawi się w filmie jako miejsce zgoła sielankowe. Na przykład Joss Whedon w pewnym momencie stwierdza, że miłośnicy bardzo różnych marek kultury popularnej mogą się tutaj ze sobą świetnie dogadać. Parę lat jeżdżenia na polskie konwenty mówi mi, że to tylko połowa prawdy. Z jednej strony takie wydarzenie jest rodzajem święta i często daje poczucie wspólnoty z innymi uczestnikami. Z drugiej strony nietrudno dostrzec podziały: na miłośników fantastyki oraz zwolenników mangi i anime, na czytelników i graczy RPG… Nie widzę powodu, dla którego konwenty amerykańskie miałyby się pod tym względem różnić od polskich.
Owszem, parę problemów zostaje podniesionych. Jedna z głównych postaci wspomina, że jej prace zostały złośliwie skrytykowane. Inna, zabierając głos publicznie, w pewnej chwili spotyka się z dość nieprzyjazną reakcją słuchaczy. Parę osób ubolewa nad malejącą rolą branży komiksowej na konwencie, który przecież ma w nazwie słowo comic. Niemniej są to tylko pojedyncze sytuacje, a kontekst z reguły łagodzi ich wymowę.
Pouczające jest też porównanie filmowej sceny oświadczyn z jej pełnym zapisem w serwisie YouTube. W kinie nie usłyszymy ani fragmentów z obficie padającym słowem f*ck, ani tego, jak jedna z kluczowych postaci mówi: I’ve had sex with a lot of people. Trudno nie zadać sobie pytania, czego jeszcze nie dowiemy się o Comic-Conie.
Werdykt
"Comic-Con Epizod V" to film jednostronny, lecz nieźle zrobiony. Warto go znać szczególnie ze względu na tematykę. Jeśli sami jesteście fanami lub z innych przyczyn interesujecie się kulturą popularną, opowieść o olbrzymim konwencie na pewno Was zaciekawi. Jeśli nie, będziecie mieli dobrą okazję do spojrzenia na ten zarazem zwykły i niezwykły świat z perspektywy jego mieszkańców (tylko koniecznie z poprawką na filtr, przez który przepuścili Comic-Con twórcy filmu!). A jest to rzeczywistość, która również w naszym kraju staje się coraz bardziej istotna. Nastolatki i studenci mówią językiem popkultury, rośnie frekwencja na najważniejszych konwentach fantastyki, a młodzi informatycy ochoczo zakładają tak zwane start-upy.
Jak mówi żart środowiskowy: nie śmiej się z nerda, jeszcze będziesz dla niego pracować.
Staszek Krawczyk