24.09.2012

[recenzja] Widzieliśmy "Felixa, Neta i Nikę"!

Już w piątek do kin wchodzi długo wyczekiwana produkcja polska przygodowo-fantastyczna pt. "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" na podstawie książki Rafała Kosika. Zapraszamy do przedpremierowej recenzji.

To zabrzmi jak usprawiedliwiane (a tak nie jest!), ale ocenę filmu "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" trzeba zacząć od podkreślenia, że to polski film. Skala jest potrzebna, bo jeżeli porównać tę produkcję do automatycznie nasuwającego się Harry’ego Pottera, można by ją zmiażdżyć bez większego problemu. Jeśli jednak wziąć poprawkę na rodzime realia, na historię polskiego kina fantastycznego (brzmi jak żart, nie?), na obawy, jakie wszyscy mieli względem efektów specjalnych – zaskoczenie jest nad wyraz pozytywne.

Dla niektórych może to być szokiem, ale strona wizualna jest największą zaletą "Teoretycznie Możliwej Katastrofy". Fakt, znana ze zwiastunów rosiczka-gigant wypada blado, ale wyłącznie ona. Reszta to kilka poziomów w górę w porównaniu z tym, do czego przyzwyczaiło nas rodzime kino. Wciąż nie są to efekty specjalne, które będą nas zachwycać, jak w "Incepcji" czy "Transformersach", ale wreszcie przekroczony został poziom, poniżej którego efekty przeszkadzały (bo jedno ujęcie potrafiło zepsuć mozolnie budowany klimat), i teraz stały się spójnym elementem filmowej kreacji. Krok (bardzo ważny!) w dobrą stronę.


Zaskoczeniem in minus był natomiast scenariusz. Podstawą historii trojga uczniów, którzy próbują odkryć tajemnicę niezwykłego niemieckiego projektu badawczego z czasów II wojny światowej, była powieść autorstwa Rafała Kosika (który, razem z reżyserem, Wiktorem Skrzyneckim, napisał scenariusz). Zgodnie z tym, co autor mówił na konferencji prasowej, gdyby film nakręcić na podstawie pierwszej wersji scenariusza, musiałby on trwać dziewięć godzin. Konieczne były więc skróty.

I tak z blisko sześciusetstronicowej wycięto mnóstwo wątków, a pozostawiono jeden. To zrozumiałe. Niestety, cięcia wykonano w sposób dla mnie niejasny. Pozostawiono sceny absolutnie niepotrzebne, jak choćby wspomnianą wcześniej rosiczkę, "walkę" Neta z automatem z batonikami, czy wreszcie całkowicie niezrozumiałe barykadowanie wyjścia z domu szybkorosnącą roślinnością i sadzenie drzewa przez Nikę (to ostatnie miałoby sens tylko w wypadku pozostawienia wątku dalekiej przyszłości). W efekcie zabrakło czasu na właściwe wprowadzenie bohaterów, a w drugiej części filmu nasze trio biega i rozwiązuje zagadki w mgnieniu oka – ani chwili na wytchnienie, za mało czasu na pokazanie, że oni są naprawdę sprytni, że wpadają na rozwiązania, a nie po prostu wygłaszają podsunięte im kwestie.


Na ołtarzu cięć poświęcono także budowanie relacji między bohaterami, ograniczając się jedynie do kilku wzmianek o przeszłości Niki oraz dwóch czy trzech spojrzeń, jakie rzucali sobie zazdrośni o względy dziewczyny Felix i Net. A szkoda, bo to przecież postacie trójki przyjaciół winny być koniem pociągowym historii i w momentach, kiedy oddawano im pole (zwłaszcza Netowi, bardzo dobrze zagranemu przez Macieja Stolarczyka), wszystko grało. Reżyser ewidentnie o tym jednak zapomniał, zapomniał, że ten film to Felix, Net i Nika, a nie sama historia dzieciaków ganiających się z nazistami.

Efekt jest lepszy, niż wszyscy się spodziewaliśmy, ale prawdziwym zaskoczeniem jest to, że słabościami "Felixa, Neta i Niki oraz Teoretycznie Możliwej Katastrofy" nie są te elementy, które mogliśmy o to podejrzewać (efekty specjalne), a to, co powinno być siłą filmu (historia i bohaterowie). Odczucia mam ambiwalentne, bo widzę potencjał, widzę też, jak koncertowo go zaprzepaszczono. Wystarczyłoby spojrzeć na całość, wyłapać dziury logiczne (kompletnie niejasne pojawienie się kopuły), zrobić trochę dokrętek i inaczej położyć akcenty – materiał wyjściowy był naprawdę dobry (znajdzie się sporo świetnych scen, jak choćby rozważania nad smsem), ale reżyser nie miał chyba pomysłu, jak stworzyć z tego spójną całość.



Marcin Zwierzchowski